-->

16 sie 2010

Wena twórcza

Pimpkowi udało się zasięgnąć języka w sprawie pracy, ale sytuacja wyglądała marnie. Nie było żadnej fuchy dla Heńka. W mieście niewiele było myszy do łowienia, czy też wróbli do straszenia. Zwłaszcza w dzielnicy domów jednorodzinnych, w której mieszkali. Nie było więc co liczyć na typowe zlecenia dla kota. Na nietypowe też się jakoś nie zanosiło. Czasem pan Barrego szkicował kocich modeli. Ale teraz pochłaniało go coś zupełnie innego. Trzeba było szybko coś znaleźć dla Heńka, bo biedak szwendał się bezcelowo po okolicy, a w rodzinnych stronach czekało siedem pyszczków do wyżywienia. Teraz Heniek sypiał w ogrodowej umywalce, którą sobie wyjątkowo upodobał. Lubił jak woda kapała mu na łeb z nieszczelnego kranu. Może przynosiło mu to ulgę w upałach, a może miał po prostu takie oryginalne upodobanie.

Drzwi od tarasu otworzyły się i znużony pracą rysownik wyjrzał na taras. Wstał żeby rozprostować kości. Dziś miał natchnienie i nie spostrzegł nawet jak minęły cztery godziny odkąd usiadł przy desce. Kark całkiem mu zesztywniał, a nogi zdrętwiały. Pracował bez przerwy, chcąc wykorzystać szał twórczy. Było już zbyt późno na kawę, więc postanowił posprzątać pracownię, aby rozprostować kości. Pozbierał porozrzucane po podłodze wczorajsze nieudane szkice. Powynosił do kuchni kubki po napojach porozstawiane w różnych kątach pracowni. Otworzył okno na oścież żeby wpuścić świeże wieczorne powietrze. Pod wieczór upał znacznie zelżał. Na zewnątrz wreszcie zrobiło się chłodniej niż w domu. W ciągu dnia grube mury domu zachowywały niższą temperaturę niż na dworze, ale i tak upał był nieznośny. Mężczyzna upchnął pogniecione papiery do dużej foliowej torby. Wyszedł na taras, zszedł po wąskich schodkach do ogrodu i postawił torbę przy komórce pod daszkiem. Będzie czym rozpalać w kominku zimą. Leżący w umywalce kot otworzył jedno oko, lecz upewniwszy się, że to tylko właściciel domu, zamknął je ponownie.

Barry wstał o świcie. Jego pan spał jeszcze. Widocznie pracował do późna. Ostatnio realizował zlecenie na ilustracje do jakiejś skandynawskiej powieści dla młodzieży. Poza tym chyba ostatnio miał natchnienie, bo rysował jak szalony. Baryłka wszedł do pracowni. Panował tu względny ład. Na desce wśród stosu papierów stal tylko jeden kubek po kawie. Na podłodze leżało kilka pogniecionych kartek, ale w porównaniu do mniej płodnego okresu twórczego artysty, było to tyle co nic. Oznaczało to, że robota paliła się jego panu w rękach. To był dobry znak. Generalnie Barry nie narzekał na swojego właściciela, ale zadowolony z efektów swojej pracy był jak do rany przyłóż. Wybaczał najbardziej ekstremalne kocie psoty, a psocić też było łatwiej, bo artysta skupiony na pracy miał mniejszy kontakt z otoczeniem. Barry przeszedł leniwym krokiem przez pokój. Drzwi na taras były zamknięte, ale okno obok zostało uchylone. Bez wysiłku wskoczył więc na parapet i mijając doniczkę z draceną prześlizgnął się przez szczelinę i wyszedł na zewnątrz. Zeskoczył na ścieżkę i podreptał niespiesznie w stronę sadzawki.

Ujrzawszy przechodzącego przed ogród małomównego kompana, Heniek postanowił też już wstać i zająć się czymś pożytecznym. Podniósł się, przeciągnął się omal nie spadając z kamiennej umywalki. Zeskoczył na ziemię i rozpoczął poranną toaletę. Jego futro zalatywało mchem i wilgocią. Musiał się porządnie odświeżyć. Siedząc tak i liżąc sierść na swoim grubym ciele zwrócił uwagę na foliową torbę opartą o drzwi komórki. Przypatrywał się jej od niechcenia powtarzając rytualne mlaśnięcia jęzorem o swój grzbiet. Przy niewielkim podmuchu powietrza torba szeleściła interesująco. To była wielka pokusa. Zakończył mycie i podszedł kilka kroków do komórki. Szeleszcząca zagadka była tuż przed jego nosem. Machnął od niechcenia ciężką łapą i przewrócił pakunek, aż wysypała się jego zawartość. Oczom Heńka ukazały się kolorowe kulki papieru. Zahaczył pazurami o jedną z nich i zaczął się nią bawić. W końcu i tak przed śniadaniem nie miał nic innego do roboty.

Tak marnotrawiącego czas zobaczył go Pimpek, który nadszedł od strony swojej posesji.
- Witam kolegę. Jak minęła noc, spokojnie? A co też tutaj kolega porabia? Rozrywka?
- Ehmm, no tak sobie. Trenuję łapy, żeby… nie gnuśnieć.
Pimpek popatrzył na zabawkę Heńka. Pognieciony zwitek rozwinął się znacznie i z wnętrza wyłoniła się soczysta morela. Jak żywa! Gdyby nie była pognieciona i zachlapana kawą to można by ulec wrażeniu, że to prawdziwy owoc, a nie nieudany rysunek. Pimpek spojrzał na porozwalane podobne rysunki, niedokończone lub z drobnymi defektami, lub całkiem udane, ale z jakiegoś powodu nieuznane przez autora za dobre. I zaczęła mu świtać w głowie pewna myśl. Można by rzec myśl genialna!