-->

31 maj 2011

Pech

Policja obwąchała iglaki rosnące przy ogrodzeniu. Wszystko pachniało znajomo. Zwęszyła pulpety z kaszą gryczaną, które konsumowano na obiad w domu po drugiej stronie ulicy. Oblizała się łakomie. Kręciła się niespokojnie koło podjazdu, ale wiedziała że i tak nic nie wskóra. Jej pani kończyła sprzątać ogród. Ktoś w nocy odkręcił zraszacz i na trawniku zrobiło się ogromne bajoro. Policja dobrze wiedziała kim był ten ktoś. Od razu wywąchała winowajcę i nawet próbowała o tym powiedzieć swojej właścicielce, ale ta kompletnie nie chciała jej słuchać. Teraz czuła, że koty, które były sprawcami nocnego zamieszania, coś knuły. Koty zawsze coś knuły, taka była ich natura, ale ty razem chodziło o coś poważnego. Policja przestępowała z łapy na łapę, nie mogła się doczekać, kiedy zostanie wpuszczona do ogrodu.

Tymczasem Baryłka zgodnie planem dokonał wymiany. Pierwsze rysunki dostarczone w ubiegłym tygodniu zdobiły już wystawę niewielkiej galerii. Biegł teraz w kierunku domu taszcząc na plecach kawał wołowiny bez kości, który był zapłatą za dostarczone szkice, tak samo jak poprzednim razem. Przeskoczył przez ogrodzenie. Już był w ogródku, już witał się… Na szczęście po drodze nie było beczki z deszczówką. Obrzucił wzrokiem podwórko. Nikogo nie było widać.

Drzwi wejściowe otworzyły się. Policja tylko na to czekała. Dała susa w głąb domu. Przebiegła przez parter i zatrzymała się przy wyjściu na taras. Rozległ się dzwonek telefonu.

Barry zarejestrował jakiś ruch przy drzwiach domu. Zawahał się. Nagle w domu rozległo się szczekanie. Teraz, albo nigdy, pomyślał i pobiegł w kierunku ostatniego płotu.

- Zaraz, nie pali się - powiedziała właścicielka psa. Poszła wypuścić hałasującą Policję do ogrodu, aby za chwilę wrócić do przedpokoju i odebrać telefon.

Drzwi do ogrodu otworzyły się i w kierunku kota wystartował ujadający pies. Barry pędził ile sił w nogach, ale ładunek na plecach nie ułatwiał mu ucieczki. Zaczął bać się nie na żarty. Ratując własną skórę porzucił mięso i jednym susem przesadził niskie ogrodzenie.

Kobieta odłożyła słuchawkę. Dzwoniła jej wspólniczka w sprawie przyjęcia weselnego, które przygotowywały na najbliższą sobotę. Zostało mało czasu, a jeszcze trzeba było skoordynować tyle rzeczy. Musiała zadzwonić do kwiaciarni i umówić się na odbiór wiązanki dla panny młodej i zamówić mięso na weselnego grilla w ogrodzie. Tym powinien zająć się catering, no ale grill był najnowszym pomysłem ojca panny młodej i catering umył ręce. Mięso - zanotowała w pamięci. Mięso? Wyjrzała do ogrodu i zobaczyła Policję obwąchującą znajomo wyglądającą pakunek. Taki sam jaki w ubiegłym tygodniu znalazła parę metrów dalej.
- Policjaaaaa!!! Zostaw! – Podbiegła przerażona do psa i podniosła plastikowy worek wraz z podejrzaną zawartością. Roztrzęsiona wróciła do domu i bez zastanowienia chwyciła słuchawkę od telefonu.
- Policja? – Tym razem nie chodziło o jej psa…

19 maj 2011

Drugie podejście

Barry siedział na parapecie w otwartym oknie i mył swoje futro po śniadaniu. Niedaleko w ogrodzie Pimpek także dokonywał porannej toalety rozmyślając z zachwytem o swojej inteligencji, błyskotliwości i sprycie. Za chwilę miał się odbyć przerzut towaru i wszystko przebiegało zgodnie z planem. Tym razem dopracował wszystkie szczegóły, żeby nie zaliczyć takiej wpadki jak w zeszłym tygodniu, kiedy musiał porzucić otrzymaną zapłatę na sąsiednim podwórku. Świeży soczysty rozbef poszedł na straty. Tym razem nocną misję wypełnił Barry. Chyba był bardziej odważny, a może po prostu bardziej zdesperowany. Pimpek skwapliwie przystanął na pomysł, aby akcji sabotażowej przewodził kto inny. Sam i tak już stracił w oczach towarzyszy. Nie dość, że zamiast gotówki za przeszmuglowane obrazy załatwił mięso, to jeszcze porzucił je po drodze przestraszony dźwiękiem syreny karetki jadącej gdzieś w nocy do chorego.

Heniek, wiejski chłopak, nietutejszy i niejako gościnnie, był od czarnej roboty. Barry, który umiał trzymać język za zębami i był dobry w terenie, został wyznaczony do nocnych akcji i wymiany. Pimpek mianował się oczywiście mózgiem całej operacji. A miała ona wyglądać tak. Pierwszym etapem było wyciąganie z kosza nieudanych szkiców rysownika. Następnie rysunki były prasowane przez Heńka, po czym dostarczane do handlarza dziełami sztuki i wymieniane na dobra materialne, na razie w postaci mięsa dla kotów, ale w przyszłości oczywiście na żywą gotówkę. Gdyby rysownik wiedział, że jego nieudane szkice uchodzą za dzieła sztuki… A może raczej, gdyby wiedział, co to za handlarz winduje jego prace do takiej rangi…

Niestety w klinice dla zwierząt nie można było płacić mięsem, podobnie w restauracji. Łakomego Pimpka całkiem satysfakcjonowało takie wynagrodzenie, był gotów zaczekać jeszcze na konsumpcję wymarzonego rarytasu, jakim był tuńczyk błękitnopłetwy. Najważniejsze, żeby nie chodzić z pustym brzuchem, baaa, nawet nie czuć głodu. Ssanie w żołądku napawało Pimpka lękiem. Heniek znał dobrze uczucie głodu, było to dla niego naturalne. Mimo, że niczego nie brakowało mu w rodzinnych stronach , polegał zwykle na instynkcie i jadł dopiero jak poczuł głód. Jadł więcej niż powinien, to fakt, ale trzymał się wyznaczonych pór posiłków. Ale to była już przeszłość. Teraz musiał zacisnąć pasa i wykarmić siedem małych kocich pyszczków i jeden duży, matki swoich dzieci. W tej chwil sen z powiek spędzała mu myśl, ja przetransportować mięso do domu, aby nie zostało przechwycone po drodze przez bezpańskie psy i aby się w trakcie podróży nie zepsuło.

Ale wszystkie te rozważania i plany były czysto teoretyczne, bo kocia szajka dziś dopiero po raz drugi miała dokonać wymiany dzieł sztuki na mięso. Poprzednia akcja przed tygodniem skończyła się fiaskiem, Pimpkowi puściły nerwy i stracili cały zarobek. Tym razem lepiej wszystko zaplanowali. Przygotowali grunt usuwając na bok Policję, wrednego psa sąsiadki, który choć głupi jak but, mógł nieoczekiwanie pokrzyżować im plany. Trasa przerzutu biegła niefortunnie przez działkę, na której grasowała Policja. Niby mogli zmienić jej przebieg, ale kto wie na jakie inne nieoczekiwane przeszkody mogli się natknąć na innej trasie.

Barry posilony, zapakował na grzbiet kolejny transport i za chwilę miał ruszyć na umówione spotkanie z handlarzem. Tym razem za dnia, nie pod osłoną nocy, ale za to dobrze przygotowaną bezpieczną trasą.