-->

1 paź 2010

Interes



Heniek tkwił w bezruchu. Leżał rozpłaszczony jak naleśnik na posadzce. Trwał w tej niewygodnej pozycji już od godziny i całkiem ścierpły mu łapy.
- Dobra, wystarczy. Wstawaj. – powiedział Pimpek, który nadzorował całą operację. Heniek spróbował podnieść się, ale nie było to łatwe. Mrowiły go kończyny, zesztywniał mu grzbiet. W końcu udało mu się dźwignąć z ziemi. Spod grubego kociego ciała wyłonił się arkusz papieru. Na kartce widniał rysunek. Szkic przedstawiał jakiś irlandzki klif. Brzeg papieru był czymś zachlapany. Poza tą małą skazą rysunek był bez zarzutu.
Pimpek przysunął do Heńka kolejny lekko sfatygowany arkusz, wygładził go pobieżnie łapą i rzekł:
- Teraz ten.
- Litości. – zamiauczał błagalnie Heniek. Daj mi rozprostować gnaty. Całkiem zdrętwiał mi tyłek. Chyba nie czuję ogona. – spojrzał do tyłu, dotknął łapą swoją kocią chlubę i przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz po ciele. Znacie pewnie to okropne uczucie, kiedy dotykacie swojej odrętwiałej kończyny i zdaje się wam, że to ciało kogoś obcego. Brrr. To samo poczuł Heniek, a właściwie nie poczuł…
- No dobra, chwila przerwy i zaraz zabieramy się znowu do roboty. Żeby interes był opłacalny musimy wyrobić założoną dzienna normę – powiedział zdecydowanym tonem Pimpek.
Zabieramy się do roboty... - pomyślał Heniek. Kto się zabiera ten się zabiera, kierownik się znalazł. Położył jednak uszy po sobie i nie protestował. W końcu dzięki przedsiębiorczości tego kota miał zajęcie, a za chwilę miało to być nawet dochodowe zajęcie.

16 sie 2010

Wena twórcza

Pimpkowi udało się zasięgnąć języka w sprawie pracy, ale sytuacja wyglądała marnie. Nie było żadnej fuchy dla Heńka. W mieście niewiele było myszy do łowienia, czy też wróbli do straszenia. Zwłaszcza w dzielnicy domów jednorodzinnych, w której mieszkali. Nie było więc co liczyć na typowe zlecenia dla kota. Na nietypowe też się jakoś nie zanosiło. Czasem pan Barrego szkicował kocich modeli. Ale teraz pochłaniało go coś zupełnie innego. Trzeba było szybko coś znaleźć dla Heńka, bo biedak szwendał się bezcelowo po okolicy, a w rodzinnych stronach czekało siedem pyszczków do wyżywienia. Teraz Heniek sypiał w ogrodowej umywalce, którą sobie wyjątkowo upodobał. Lubił jak woda kapała mu na łeb z nieszczelnego kranu. Może przynosiło mu to ulgę w upałach, a może miał po prostu takie oryginalne upodobanie.

Drzwi od tarasu otworzyły się i znużony pracą rysownik wyjrzał na taras. Wstał żeby rozprostować kości. Dziś miał natchnienie i nie spostrzegł nawet jak minęły cztery godziny odkąd usiadł przy desce. Kark całkiem mu zesztywniał, a nogi zdrętwiały. Pracował bez przerwy, chcąc wykorzystać szał twórczy. Było już zbyt późno na kawę, więc postanowił posprzątać pracownię, aby rozprostować kości. Pozbierał porozrzucane po podłodze wczorajsze nieudane szkice. Powynosił do kuchni kubki po napojach porozstawiane w różnych kątach pracowni. Otworzył okno na oścież żeby wpuścić świeże wieczorne powietrze. Pod wieczór upał znacznie zelżał. Na zewnątrz wreszcie zrobiło się chłodniej niż w domu. W ciągu dnia grube mury domu zachowywały niższą temperaturę niż na dworze, ale i tak upał był nieznośny. Mężczyzna upchnął pogniecione papiery do dużej foliowej torby. Wyszedł na taras, zszedł po wąskich schodkach do ogrodu i postawił torbę przy komórce pod daszkiem. Będzie czym rozpalać w kominku zimą. Leżący w umywalce kot otworzył jedno oko, lecz upewniwszy się, że to tylko właściciel domu, zamknął je ponownie.

Barry wstał o świcie. Jego pan spał jeszcze. Widocznie pracował do późna. Ostatnio realizował zlecenie na ilustracje do jakiejś skandynawskiej powieści dla młodzieży. Poza tym chyba ostatnio miał natchnienie, bo rysował jak szalony. Baryłka wszedł do pracowni. Panował tu względny ład. Na desce wśród stosu papierów stal tylko jeden kubek po kawie. Na podłodze leżało kilka pogniecionych kartek, ale w porównaniu do mniej płodnego okresu twórczego artysty, było to tyle co nic. Oznaczało to, że robota paliła się jego panu w rękach. To był dobry znak. Generalnie Barry nie narzekał na swojego właściciela, ale zadowolony z efektów swojej pracy był jak do rany przyłóż. Wybaczał najbardziej ekstremalne kocie psoty, a psocić też było łatwiej, bo artysta skupiony na pracy miał mniejszy kontakt z otoczeniem. Barry przeszedł leniwym krokiem przez pokój. Drzwi na taras były zamknięte, ale okno obok zostało uchylone. Bez wysiłku wskoczył więc na parapet i mijając doniczkę z draceną prześlizgnął się przez szczelinę i wyszedł na zewnątrz. Zeskoczył na ścieżkę i podreptał niespiesznie w stronę sadzawki.

Ujrzawszy przechodzącego przed ogród małomównego kompana, Heniek postanowił też już wstać i zająć się czymś pożytecznym. Podniósł się, przeciągnął się omal nie spadając z kamiennej umywalki. Zeskoczył na ziemię i rozpoczął poranną toaletę. Jego futro zalatywało mchem i wilgocią. Musiał się porządnie odświeżyć. Siedząc tak i liżąc sierść na swoim grubym ciele zwrócił uwagę na foliową torbę opartą o drzwi komórki. Przypatrywał się jej od niechcenia powtarzając rytualne mlaśnięcia jęzorem o swój grzbiet. Przy niewielkim podmuchu powietrza torba szeleściła interesująco. To była wielka pokusa. Zakończył mycie i podszedł kilka kroków do komórki. Szeleszcząca zagadka była tuż przed jego nosem. Machnął od niechcenia ciężką łapą i przewrócił pakunek, aż wysypała się jego zawartość. Oczom Heńka ukazały się kolorowe kulki papieru. Zahaczył pazurami o jedną z nich i zaczął się nią bawić. W końcu i tak przed śniadaniem nie miał nic innego do roboty.

Tak marnotrawiącego czas zobaczył go Pimpek, który nadszedł od strony swojej posesji.
- Witam kolegę. Jak minęła noc, spokojnie? A co też tutaj kolega porabia? Rozrywka?
- Ehmm, no tak sobie. Trenuję łapy, żeby… nie gnuśnieć.
Pimpek popatrzył na zabawkę Heńka. Pognieciony zwitek rozwinął się znacznie i z wnętrza wyłoniła się soczysta morela. Jak żywa! Gdyby nie była pognieciona i zachlapana kawą to można by ulec wrażeniu, że to prawdziwy owoc, a nie nieudany rysunek. Pimpek spojrzał na porozwalane podobne rysunki, niedokończone lub z drobnymi defektami, lub całkiem udane, ale z jakiegoś powodu nieuznane przez autora za dobre. I zaczęła mu świtać w głowie pewna myśl. Można by rzec myśl genialna!

29 lip 2010

Prowokacja

Pimpek z niemałą satysfakcją oddalił się w głąb ogrodu. Myśl o zamieszaniu jakie wywołał przed chwilą wywołała uśmiech na jego kocim pyszczku. Przez jego grzbiet przechodziły dreszcze zadowolenia z powodu udanej psoty. Był z siebie dumny. Kiedy wskoczył na wysoką podmurówkę ogrodzenia nie spodziewał się, że tak zakończy się ta mała prowokacja.

Szedł z dumnie wyprężonym ciałem i kątem oka zerkał na ganiającego za strumieniem wody psa. Pies, trochę mniej bystry, zauważył kota dopiero, gdy ten był na wysokości rozłożonego w ogrodzie sąsiada zraszacza. Zaprzestał zabawy i bacznie zaczął się przyglądać Pimpkowi. Pimpek udając, że nic obie z tego nie robi mruknął niedbale pod nosem: pchlarz. W Policji aż się zagotowało, ale postanowiła trzymać nerwy na wodzy. W zamian odszczeknęła się niegrzecznym: grubas! To akurat nie zrobiło większego wrażenia na Pimpku, bo nie miał kompleksów z powodu swojej tuszy. Sadło, które ozdabiało jego ciało było wg niego oznaką dobrego statusu materialnego. Nie chodził głodny i był z tego tak dumny, jakby to on sam w pocie czoła pracował na pełną michę. Kot postanowił nie być dłużnym psu i znowu wyrzucił z siebie niby mimowolne, a na pewno pogardliwe: kundel! Tego było za wiele dla Policji. Była co prawda kundlem, ale jej rodzice byli rasowymi psami. Co z tego, że oboje innych ras. Była dumna ze swojego pochodzenia. O ile Pimpka mało wzruszył przytyk do jego otyłości, a tyle pies nie był w stanie znieść żartów na swój temat. Policja zaczęła obszczekiwać bezczelnego kota, który przechadzał się w tę i z powrotem, wydając nieprzyjemne miauknięcia i patrząc wyzywająco, jakby szykował się do bitki. Policja pomna ostatniego starcia, w wyniku którego do dziś jej nos zdobiła blizna po kocich pazurach, trochę niezdecydowanie obszczekiwała kocura. Ale Pimpek się rozkręcał, rzucał w stronę zniecierpliwionego psa coraz wymyślniejsze epitety: padlinożerca, śmierdziel, obszczymurek, śmieciojad! Policja ujadała już zaciekle, w końcu nie wytrzymała i wyrwała w stronę Pimpka, ile miała sił w nogach. Stało się jednak coś, czego się nie spodziewała. Zahaczyła łapą o leżącego węża, z którym połączony był zraszacz. W panice wykonała jakiś nerwowy ruch i runęła jak długa na trawnik. W tym samym momencie drzwi od domu sąsiada otworzyły się i wkurzona psim ujadaniem właścicielka pojawiła się na tarasie. Jej oczom ukazał się pies gulgoczący ze złości w stronę ogrodzenia i szamocący się z ogrodowym wężem w sporej już, błotnistej kałuży zrobionej przez przewrócony spryskiwacz. Kobieta nie dostrzegła Pimpka, który wycofał się z lekka miedzy gałęzie krzaków porzeczek, ale nie przestawał słać obelg w kierunku Policji.

- Ty nieznośny psie! Przestaniesz tak ujadać!? Nie można spokojnie porozmawiać przez telefon. – Kobieta została zmuszona do przerwania rozmowy, bo jazgot zrobiony przez jej psa całkowicie ją uniemożliwił. – Zgłupiałaś do reszty!? Co w ciebie wstąpiło!? – Pani była naprawdę wściekła, bo omawiały właśnie z przyjaciółką szczegóły ważnego przyjęcia, które wspólnie organizowały. A tu ten pies! Zawsze wybierze sobie niewłaściwy moment na ujadanie. W dodatku zdewastował starannie wypielęgnowany trawnik. No, może z tym trawnikiem to była przesada, nie oparł się kilkudziesięciu chwastom, a strzyżony ręcznym wykaszaczem, bo kosiarki nie było komu naprawić, nie był zbyt równo ostrzyżony. Ale kobieca skłonność do przesady… - Cały trawnik zniszczony!

Przyglądające się całemu zajściu dwa koty siedzące na sąsiednim tarasie także miały niezłą rozrywkę. Policja miotała się ujadając, a widok był doprawdy żałosny. Mimo, iż Heniek i Barry nie byli zachwyceni pomysłem Pimpka, nie mogli powstrzymać radości na widok kociej przewagi. W końcu pani zabrała swojego przemoczonego psa za dom, gdzie pewnie czekała go kąpiel lub inne nieprzyjemne zabiegi z suszeniem włącznie, brrrr. W tym czasie Pimpek przeskakiwał już siatkę dzielącą ogród od jego własnej posesji.

Policja nie mogła przełknąć upokorzenia. Nie dość, że zaplątała się i wyryła jak długa, to jeszcze została zbesztana na oczach tego, no tego tłustego wrednego kocura! I mimo, iż zwykle miała pokojowe zamiary, teraz pałała żądzą zemsty. Już ona pokaże tym kotom! I nie użyje do tego siły, o nie. Wiedziała, że w starciu siłowym jest na przegranej pozycji, aż za dobrze przypominał jej o tym ślad na nosie. Tak, w odwecie użyje swojej inteligencji! Inteligencji…?! Hmmm…

28 lip 2010

Niemoc twórcza

Ciężko się pracowało w takich warunkach. Żar się leje z nieba, a teraz jeszcze to psie ujadanie. Kolejny nieudany szkic poleciał do kosza. Nie trafił do środka, tylko podzielił los innych pogniecionych arkuszy papieru, które piętrzyły się dookoła. Mężczyzna wstał, przeciągnął się, aby rozprostować kości. Zdrętwiał mu kark od ślęczenia nad deską. Jakoś nie miał dziś weny do rysownia. Różne pomysły krążyły mu po głowie, ale nie potrafił się skupić na jednym temacie. Postanowił, że zrobi sobie małą przerwę. Podszedł do drzwi tarasowych i uchylił je, aby zrobić przeciąg. Może lżej będzie znosić ten upał. Po czym skierował się do kuchni. Pomyślał, że może mocna kawa rozjaśni mu umysł.

Drzwi do domu zostały otwarte. Baryłka wykorzystał sytuację. Wślizgnął się przez wąską szparę omiatając ogonem skrzydło drzwiowe. Miał dość jazgotu Policji gulgoczącej po drugiej stronie siatki. Pimpka świerzbił najwyraźniej grzbiet. Że też chciało mu się drażnić z psem sąsiada. Nawet najspokojniejszy kundel nie pozostanie obojętny na taką prowokację. Barry przeszedł przez gabinet swojego pana, uważnie stawiając łapy pomiędzy leżącymi tu i ówdzie pomiętymi rysunkami. Lubił czasem pobawić się kulkami papieru, ale dziś akurat nie miał na to ochoty. Miał chęć uciąć sobie drzemkę w swoim ulubionym miejscu. I tak też zrobił.



Mężczyzna z kubkiem kawy w ręku wszedł do pokoju. Na desce, przy której zwykł pracować, wśród papierzysk, kredek i ołówków leżało zwaliste futrzaste cielsko jego kota. Wiedział, że na czystych arkuszach papieru zostaną ślady brudnych łap i kocie kłaki. Ale nie potrafił się złościć na tego grubasa. Widok Baryłki leżącego na jego projektach niezmiennie go rozczulał. Ten kot był jego jedynym towarzyszem, był na prawach domownika. Popatrzył chwilę na swojego rudzielca i zaświtał mu w głowie pewien pomysł. Odstawił kubek z kawą na mały stolik, kupiony na wyprzedaży w pewnym szwedzkim sklepie meblowym. Sięgnął po sztywną tekturową podkładkę, wziął świeży arkusz papieru i dobrze zaostrzony ołówek. Usiadł w fotelu naprzeciwko swojego miejsca pracy i spoglądając na kota leżącego na stole pod lampą zaczął szkicować.

Barry nie spał jeszcze. Spod niedomkniętej powieki zerkał na swojego pana ze szkicownikiem na kolanach. Było mu błogo z pełnym brzuchem, więc pozwolił artyście pracować, a sam powoli wpadł w objęcia Morfeusza. Tymczasem Heniek znalazł sobie miejsce na spoczynek w innej części ogrodu. Tuż obok wejścia do komórki, w której trzymano narzędzia ogrodnicze, znajdowała się stara kamienna umywalka. Było to coś na kształt parkowego źródełka, ale służyło głównie do podłączenia węża ogrodowego lub do nabierania wody do blaszanej ocynkowanej konewki stojącej tuż obok. Niektóre trudno dostępne miejsca ogrodu oraz rośliny w donicach trzeba było podlewać ręcznie. Umywalka była z piaskowca, poczerniała od działającej ciągle wilgoci, omszała i to ją właśnie obrał sobie Heniek na miejsce sjesty.

27 lip 2010

Koci limeryk

Pewien gruby kot spod Przemyśla
o tuńczyku zawzięcie myślał.
Raz zobaczył Chińczyka,
który zjadał tuńczyka
i rzekł: daj mi też, nie bądź wiśnia!

22 lip 2010

W cieniu tarasu

Przeszklone drzwi skrzypnęły głośno. Właściciel Baryłki zniknął w głębi mieszkania, a na zniszczonej podłodze tarasu przy samych schodkach, którymi schodziło się do ogrodu, stały dwie pełne kociej karmy miski. Barry spokojnie zaczął konsumować zawartość jednej z nich. Drugą natychmiast zaanektowały sobie dwa pozostałe koty. Pimpek był miłośnikiem wyszukanego jedzenia, ale nie pogardził też kocią konserwą. Tym razem jednak nie konsumował z tym samym zapałem co zwykle. Po pierwsze niespełna dwie godziny temu wrąbał smakowite kawałki świeżej wołowiny, które prosto od rzeźnika przyniosła jego pani. Po drugie jego nowopoznany znajomy bardziej potrzebował tego żarcia. Nie wyglądał co prawda na zabiedzonego, ale miał za sobą długą i męczącą drogę. Pimpek pomyślał, że nie chciałby być na miejscu Heńka. Widać, że dotąd wiejski kocur żył sobie całkiem nieźle. Ale po powiększeniu rodziny musiał chyba zmienić priorytety. Rany!!! Siedmiu smarkaczy! Pimpek nie mógł tego ogarnąć swoim kocim umysłem. Jak to wykarmić? Musiał na pewno Heniek mocno zacisnąć pasa. Pimpek odsunął się z lekka robiąc Heńkowi miejsce przy misce. Wyobraźnia znowu zaczęła pracować. Zobaczył siedem małych puchatych kulek kłębiących się jedna na drugiej. Kociaki kotłowały się miedzy sobą, łapały się za łapy, ganiały swoje ogony, skubały wąsy. Ale nagle coś jeszcze ukazało się w tym bezładnym kłębowisku. Spomiędzy łap, łebków i ogonów wyłoniła się jeszcze jedna kończyna, tym razem dorosłego kota. Przez chwilę widać było oko, następnie nos i przez moment cała głowę. To była matka kociąt. Znikała to znów pojawiała się pomiędzy ruchliwą masą swoich dzieci, tak jakby usiłowała wydobyć się z jakiejś toni. Tak, ona tonęła! Pimpek przerażony chciał skoczyć jej na pomoc, ale w porę ocknął się. O rety! Nie chciałby być na miejscu Heńka, nigdy w życiu!

Heniek przełknął ostatnie kęsy kociego żarcia. Rzadko trafiały mu się takie rarytasy, ostatnio żywił się tym co znalazł na śmietniku. Swoją drogą ludzie wyrzucają tyle dobrego jedzenia. W rodzinnych stronach też dostawał raczej resztki z pańskiego stołu, choć zdarzały się i bardziej wykwintne posiłki. Zresztą nie ma co narzekać, większość jego sąsiadów musiała się uganiać za myszami, żeby wrzucić coś na ząb. A nie tak łatwo teraz na wsi o myszy. Te kilkanaście sztuk co dzień pojawiających się w stodole nie zaspokoi potrzeb tylu kotów żyjących w gospodarstwie. Dlatego też udał się do miasta, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Teraz póki maluchy żywią się mlekiem mamy jakoś przetrwają, ale za dwa miesiące nie będzie już tak różowo.

Baryłka także kończył już wylizywać swoją miskę. Pimpek i Heniek dokonywali właśnie poobiedniej toalety. Przyjemna odprężająca rutynową czynność. Można oddać się rozmyślaniom lub wręcz przeciwnie nie myśleć o niczym. Barry nie miał ochoty siedzieć tu z tymi dwoma, ale jego pan zatrzasnął drzwi tarasu. Musiałby zawołać, żeby mu otworzono, a nie miał ochoty otwierać pyska. Nowy usłyszałby jego cienkie miau, a Barry nie był na to jeszcze gotowy. Jego pan zapewne w tej chwili pogrążył się w pracy. Zwykle zamykał się wtedy w swojej pracowni. Tam, w towarzystwie książek, stosów papierzysk, farb, kredek i ołówków oddawał się swojej pasji, która również była jego źródłem utrzymania. Jego właściciel był rysownikiem. Miał niezwykły talent plastyczny. Zwykle zajmował się ilustrowaniem książek dla dzieci, ale ostatnio dostał szalenie ciekawe zlecenie na projekt opakowania pierożków z mąki razowej. Szkoda, że nie chodziło o etykietę na puszkę kociej karmy. Rysunek jego pana na kocim jedzeniu to byłoby coś.

Trzy grube koty rozwalone na tarasie z lubością lizały swoje futra i sprawiały wrażenie jakby upał wcale im nie dokuczał. Inaczej było z Policją, która właśnie zażywała kąpieli ganiając za zraszaczem podlewającym sąsiedni trawnik. Co za durna psica, pomyślał Baryłka. Postanowił podroczyć się z psem sąsiada. Zeskoczył z tarasu, wyprężył grzbiet i dostojnym krokiem przeparadował wzdłuż ogrodzenia tuż przed nosem Policji.

21 lip 2010

Upał...

Policja leży na tarasie. Trzyma w łapkach kość z obiadu i wylizuje pyszniutki szpik ze środka... 
-Za krótki język...
Ślina kapie na drewnianą podłogę. 
Ludzie tego nie lubią, ale przecież ich tu nie ma. 

Kątem oka widzi ogród sąsiada jak zwykle pełen kotów... tfu, kawałek kości utknął w gardle. Nad stawem doborowe towarzystwo, Pimpek i ten gruby i jeszcze ktoś. Jakiś obdartus. Pimpek wyjątkowo dziś nie wpadł do wody. Za to Policja owszem, chętnie by do niej wskoczyła. Nie po to by umyć łapki po tłustym posiłku, to jej nigdy nie przeszkadzało. Ale wilgotne futerko tak przyjemnie chłodzi w upalny dzień. Ale cóż. To Koci Ogród. Psy raczej nie są mile widziane. Zostaje najwyżej kałuża z cieknącego węża ogrodowego. Dobre i to. 

- No masz ci los... Dziura załatana, nici z kąpieli w błocie. 
Zraszacze do trawy! Szybko, póki Pan nie widzi. Hau!

A koty... tylko patrzą z politowaniem na Policję biegającą za uciekającym strumieniem wody. 

uff... jak gorąco...

Pimpek i Heniek

Pimpek od dwóch dni nie myślał o niczym innym. Gdyby udało mu się zdobyć fundusze, mógłby udać się do eleganckiej restauracji i tam skosztować tuńczyka błękitnopłetwego. Nie miał pojęcia czy danie to znajduje się w menu krajowych restauracji, ale posiadając środki mógłby sprawić, że specjalnie dla niego sprowadzono by tę ambrozję lub nawet udałby się w zagraniczną podróż w celach konsumpcyjnych. Co z tego, że był kotem? Wiedział, że pieniądze mają niezwykłą moc i otwierają drzwi przed każdym. Mając pieniądze stałby się wpływowy. Ale przecież pieniądze nie były domeną kotów…

Jak zdobyć fundusze? Pimpek odznaczał się sporą kreatywnością jeśli chodzi o sposoby zarobkowania. Przed laty wpadł na pomysł świetnego interesu. Wymyślił, że będzie produkować mleko modyfikowane dla kotów. Ludzie dostosowali mleko krowie do swoich potrzeb i podają je dzieciom, to dlaczego kocie oseski mają pić ten ciężkostrawny produkt bez żadnych ulepszeń? Wystąpiłby o dotacje w urzędzie gminy, albo nawet unijne, kto wie. Założyłby małą przetwórnię mleczną, która okazałaby się super dochodową inwestycją i zapewniła mu dobrobyt do końca życia. Niestety surowe wymagania sanitarne przeszkodziły w realizacji tego doskonałego planu. Ilość opinii i zezwoleń potrzebnych do rozkręcenia mlecznego interesu definitywnie zniechęciła Pimpka. Inne gałęzie przemysłu spożywczego również wymagały spełnienia określonych wymogów BHP. Musiał więc zapomnieć o sławie potentata branży spożywczej. Nie miał zbyt wiele zapału jeśli chodzi o dopełnianie formalnych procedur. Trudności trudnościami, ale koci wizjoner nie mógł znieść również myśli, że musiałby chodzić w kombinezonie ochronnym, izolującym jego futro od żywności. Zamknął ślepia i wyobraził sobie siebie w dopasowanym uniformie zakrywającym całe wielkie ciało, z siateczkowym otworem na pyszczku. Zaśmiał się na ten widok pod wąsem. Pochylił się, aby pochłeptać trochę wody z sadzawki sąsiada.

Ogród znajdujący się za płotem posesji jego właścicieli wyróżniał się w okolicy tym, że miał oczko wodne. Ale nie tylko. Ogród był dziki, dobrze utrzymany, ale pełny gęstej bujnej roślinności, barwnych wonnych kwiatów i różnych ozdobnych traw doskonale wpływających na kocie trawienie. Nawet pomimo braku kocimiętki był ulubionym miejscem pobytu okolicznych kotów. Można w nim było pospać w wysokiej trawie z dala od ciekawskich spojrzeń. Można było w ustronnym miejscu zwrócić wyżutą przed chwilą trawę z sierścią lub po prostu poszwędać się w labiryncie ścieżek, pomiędzy krzewami i kępami innych roślin. Można było pouganiać się za muchami i innym latającym stworzeniem nie posiadającym żądeł i jadu. Można było skryć się przed natrętnym, śmierdzącym psem Policją, samym swoim widokiem zatruwającym życie każdemu kotu. W końcu można było zanurzyć pyszczek w chłodnej wodzie małego stawiku, z którym powiązana była instalacja nawadniająca całego ogrodu. Na działce jego właścicieli nie było tych wszystkich atrakcji i udogodnień. Był tam tylko starannie przystrzyżony pozbawiony wszelkich chwastów trawnik i piaskownica dla dzieci, w której Pimpkowi zdarzało się sikać, kiedy nikt nie patrzył. W porównaniu z ogrodem sąsiada jego teren nie był wymarzonym miejscem dla kota. Natomiast raj dla kotów miał jeszcze jedną, największą chyba zaletę. Sąsiad był miłośnikiem kotów, pozwalał im się włóczyć po zakątkach ogrodu, a nawet wystawiał czasem na tarasie jakieś smakowite kąski dla swoich czworonożnych gości. Gości i dla swojego kota Baryłki.

Pimpek odpłynąwszy daleko myślami i pijąc nieśpiesznie wodę, otworzył ślepia nie spodziewając się niczego niezwykłego. Jakież było jego zdziwienie, kiedy w wodzie, na przeciwległym brzegu oczka wodnego, zauważył odbijającą się drugą parę oczu. Zdumiony podniósł łeb i spojrzał na właściciela tychże. Widział go po raz pierwszy, lecz natychmiast poczuł do niego sympatię. Nieznajomy był tak jak on grubym kotem, a takie zwykle budziły jego zaufanie. No cóż, Pimpek był dość przebiegły jeśli chodzi o kwestie biznesowe, ale całkowicie nie znał się na kocich charakterach. Może dlatego żaden jego biznesowy pomysł nie doszedł jeszcze do skutku, bo zbytnio ufał wspólnikom. Inna sprawa, że był zbyt leniwy i brakowało mu konsekwencji żeby doprowadzić jakiś projekt do końca.

Ale przybysz o tym nie wiedział. Sam był prostolinijnym kotem. Pochodził ze wsi, wcale jednak nie onieśmielały go miejskie koty. Dziś był z siebie wyjątkowo zadowolony, bo przebył długą drogę, aby dotrzeć właśnie tutaj. Do Pimpka, o którym dowiedział się od dachowców zaraz po przybyciu do wielkiego miasta. Trzeba przyznać, że mimo całej swojej naiwności Pimpek cieszył się poważaniem innych kotów i uchodził za jednego z bardziej zaradnych i pomysłowych futrzaków.
- Heniek - wyseplenił nieznajomy, teraz dopiero Pimpek zauważył, że brak mu jednego zęba.
- Bardzo mi miło. Mam na imię Pimpek. Co cię sprowadza w naszą okolicę?
Heniek przyglądał się bacznie Pimpkowi. To miał być ten kot przez wielkie K? Wyglądał zupełnie normalnie. Miał bardziej lśniące futro i pełne uzębienie w przeciwieństwie do Heńka. Ale Heniek też do niedawna mógł się pochwalić kompletem zębów. Dopiero w wyniku konfrontacji z mieszczuchami doznał uszczerbku w uzębieniu. Niektóre koty nie lubią obcych kręcących się po ich terytorium. Ale Heniek nie przybył do miasta, aby szukać rozróby. Miał bardzo konkretny cel. Szukał dochodowego zajęcia, bo miał na wsi do utrzymania liczną rodzinę, żonę i siedmioro kociąt. Spodziewali się sporej gromadki, bo w rodzinie jego żony zdarzały się już liczne mioty. Sama miała czworo rodzeństwa. Ale siódemka maluchów zaskoczyła ich całkowicie. Zwykle w kocich rodzinach przychodzą na świat 2-3 kociaki. Sześcioro stanowi ogromny wyjątek, ale siedmioro? Wszystkie zdrowe, dorodne i głodne. No właśnie, nie lada sztuka było utrzymać tak liczną rodzinę. Ale nie było wyjścia.
- Roboty szukam. Słyszałem, że możesz coś załatwić. – No tak. Pimpek nie miał dotąd szczęścia do własnych interesów, ale pośrednikiem był najlepszym. Był znanym w okolicy kotem i nic nie działo się bez jego wiedzy. Wiedział z kim trzeba pogadać, żeby coś załatwić. A inni wiedzieli, że warto pogadać z nim.

Spotkaniu tych dwóch kotów nad sadzawką przyglądał się Baryłka. Leżał na zacienionym tarasie, aby nie przegapić momentu, kiedy pan wystawi mu miskę pełną kociej karmy. Nie przypadkiem słyszał rozmowę tych dwóch. Łypał jednym okiem i w jego głowie wszystko zaczęło się układać jedną całość. Był sprytnym kocurem, umiał dobrze kombinować. Wiedział o pragmatycznych marzeniach Pimpka, o jego umiłowaniu do luksusu. Sam miał konkretne pragnienie, a teraz ten wiejski kocur. Ich trzech łączył wspólny cel, choć pobudki mieli zgoła różne. Wszyscy potrzebowali funduszy. Może więc ich obecność w tym samym miejscu, o tym samym czasie nie była przypadkiem?

20 lip 2010

Policja

Poliiicjaa... Poliiicjaaaa!

- Czego oni znowu chcą... ani chwili spokoju.
Skacz. Przynieś. Turlaj się. Pies zdechł.
Ciągle się wygłupiać trzeba.
A tam coś tak fajnie pachnie.
Stara ryba? Hau.

Policja pociągnęła nosem, łapiąc w nozdrza woń padliny... mniamć. Ale co to... powąchała swoją łapkę i przypomniała sobie wczorajszą kąpiel.

-Fuj... szampon lawendowy... do stu kocich ogonów fuj!
Trzeba poczynić jakieś kroki.
Wstyd tak wonieć lawendowo.
Psy się śmieją.
Trzeba jak najszybciej się wytarzać... gdzie ta ryba?! Hau.

-Poliiiicjaaaaaaa!!!

-No psia kość. Póki karmią trzeba słuchać.
W sumie źle nie jest. Własna buda. Ciepły kocyk... tylko za często prany.
Jak go schować by go Pani nie znalazła...
Ale ta ryba tam w krzakach. Hau! Może się przydać jeszcze.
Może by kocykiem ją nakryć. Ładnie by pachniał!
To jest myśl! Byle te koty nie znalazły wcześniej, tzeba wrócić i zakopać.
One głupie są. Leżą tylko i liżą brzuchy. Szczekać nie umieją. Dogadać się nie można.
Ale póki nie wchodzą mi w drogę nie trzeba zaczepiać. Hau

Policja oblizała różowym, szorstkim językiem bliznę na nosie. Na samą myśl o pimpkowych pazurkach przeszedł ją dreszcz. Ale ona się jeszcze odwdzięczy, tylko okazji jakoś brak.

Policja, Policjaaa!
Gzie znowu przepadła...
Pewnie poszła na łąkę i do stawu wpadła.

Policja, Policjaa!
Ciągłe z nią przeboje...
By ją znów odnaleźć dwoję się i troję...

Policja, Policjaa!
Z kotami ma na pieńku,
Gdy tylko je zobaczy skomle cichuteńko...

Policja Policjaa!
Gdzie ta moja psina
Lepiej niech już wróci bo padać zaczyna...

Pimpek i Barry

Obserwujące go oczy osadzone były w długiej głowie o krótkim, spiczastym pysku znajdującym się na końcu dobrze wygrzbieconego, wrzecionowatego ciała. Tak, to był on, tuńczyk błękitnopłetwy. Dorodny osobnik tego zagrożonego wyginięciem gatunku pływał tuż przed jego nosem i łypał na niego raz jednym, raz drugim okiem. Pimpek w jednym momencie cały się zaślinił. Żeby tak chapnąć i mlasnąć… Ehhh. Jego marzeniem było skosztować tej szlachetnej ryby. Kawałek soczystego smakowitego mięsa, a nie jakaś sieczka w sosie własnym z puszki.



Pimpek marzył o luksusowym życiu. Miłośnik polędwicy wieprzowej, nie pogardził kawałkiem łososia czy tłustego węgorza. Ale czasem musiał się zadowolić zwykłą gotową karma dla kotów. Wówczas jego duma cierpiała, ale cóż, jeść coś trzeba. Jego marzeniem było raz w życiu spróbować tuńczyka, tego najdroższego na świecie rybnego przysmaku. To marzenie spędzało mu sen z powiek. A teraz tuńczyk błękitnopłetwy zerkał na niego ciekawie. Ciekawie, a może z nutą ironii? O nie, tego było za wiele. Pimpek naprężył swoje grube cielsko do skoku i dał susa wprost na obiekt swoich westchnień, prosto do wody.

Był cały mokry i… wściekły. O kocia naiwności! Przecież to było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Siedział obok sztucznego oczka wodnego znajdującego się w ogrodzie sąsiadów. Jak zwykle zasnął na rabacie tuż obok stawiku i dał się ponieść sennym marzeniom. Jak zwykle, bo nie pierwszy raz otrzepywał swoje posklejane wodą mokre futro. To nie może trwać dłużej. Postanowił, że zrobi coś, aby zrealizować swoje największe marzenie. No właśnie, tylko co? Na razie nie miał pomysłu. Jednego był pewien, że nie może się więcej narażać na pogardliwe spojrzenie kocich oczu, które właśnie bacznie mu się przyglądały.

Barry nie mówił wiele. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie, nieraz gryzł się w język, powstrzymując się przed wyrażaniem jakiejś opinii. Niestety natura obdarzając go wielkim ciałem poskąpiła mu przyjemnego w brzmieniu głosu. Piszczał i skrzeczał, co nie wywoływało nawet specjalnej dezaprobaty otoczenia, ale wprawiało go w kompleksy. Marzył o barytonie, o głębokim dostojnym miaau i wibrującym mrrrr. Naprawdę nazywał się Baryłka. Imię to bardzo do niego pasowało, ale do właściciela nieskazitelnego barytonu już nie. Wolał więc, kiedy wołano na niego Barry, tak jakby zmiana imienia miała w jakiś magiczny sposób wpłynąć na brzmienie jego głosu. Słyszał kiedyś o pewnej klinice dla zwierząt, gdzie stosowano unikalną terapię strun głosowych, tak aby wydawały piękne brzmienie. Marzył o pobycie w tej renomowanej placówce i turnusie w ośrodku rehabilitacyjnym dla kotów po operacji krtani. Skąd tylko wziąć środki na tak drogą i elitarna lecznicę?

Wpatrywał się w Pimpka, który przed chwilą po raz kolejny w tym miesiącu wykąpał się w stawiku jego pana. Miał ochotę skomentować głośno i uszczypliwie jego wyczyn, ale jak to miał w zwyczaju powstrzymał się, bo miał wrażenie, że słowa wypowiedziane cienkim i piskliwym głosem stracą swój impet i znaczenie. Chciał ośmieszyć Pimpka, a nie sam stać się pośmiewiskiem. Tymczasem Pimpek docenił milczenie towarzysza i nawet poczytał mu to za przyjacielski gest, choć trudno było nazwać tych dwóch przyjaciółmi.

Ale wkrótce ich relacje międzykocie miały ulec zmianie.
Mamo, ja tak bym chciała kota…
Nie Persa, nie Brytyjczyka, nie Korata.
Żeby miał wąsy i ogon jak każdy zdrowy kot
I żeby się nadawał do żartów i psot.

Żeby się lubił przytulać do poduchy,
Ale nie musi to być Szkocki zwisłouchy.
W słońcu widzieć błysk w jego źrenicach wąskich,
Ale niech to nie będzie Rex dewoński.

Nie musi być rasowy, laureat kilku wystaw.
Nie chcę Maine coon’a, Norweskiego i Sfinksa.
To ma być w moim życiu bardzo ważna istota,
Więc proszę, kupcie mi … grubego kota!

19 lip 2010

Grube Koty

Grube koty jędzą tłuste myszy.
Grube koty lubią świeże mięsko.
Grube koty stąpają tak, że nikt nie słyszy
I na twoich kolanach zalegają ciężko.

W grubych kotach lubię grube łapy,
Które liżą myjąc gęste futro.
W grubych kotach kocham długi ogon,
Który się dziś zaczyna, a kończy jutro.

Grube koty budzą się najraniej
I uwielbiają twoje czułe pieszczoty.
Grube koty jedzą tuńczyka na śniadanie.
A kto zjada grube koty?

miaaaaau...

Grube Koty są prawdziwe. Załatwiają się do kuwety, ale zdarza im się obsikać kapcie gospodarza. Grube Koty znoszą upały lepiej niż my, ba, nawet uwielbiają skwar. Może dlatego właśnie ożyły w naszej wyobraźni w ten upalny piątkowy wieczór. Zapraszamy więc do lektury i razem z naszymi kotami mówimy Wam uprzejme miaaaaaau!