-->

21 lip 2010

Pimpek i Heniek

Pimpek od dwóch dni nie myślał o niczym innym. Gdyby udało mu się zdobyć fundusze, mógłby udać się do eleganckiej restauracji i tam skosztować tuńczyka błękitnopłetwego. Nie miał pojęcia czy danie to znajduje się w menu krajowych restauracji, ale posiadając środki mógłby sprawić, że specjalnie dla niego sprowadzono by tę ambrozję lub nawet udałby się w zagraniczną podróż w celach konsumpcyjnych. Co z tego, że był kotem? Wiedział, że pieniądze mają niezwykłą moc i otwierają drzwi przed każdym. Mając pieniądze stałby się wpływowy. Ale przecież pieniądze nie były domeną kotów…

Jak zdobyć fundusze? Pimpek odznaczał się sporą kreatywnością jeśli chodzi o sposoby zarobkowania. Przed laty wpadł na pomysł świetnego interesu. Wymyślił, że będzie produkować mleko modyfikowane dla kotów. Ludzie dostosowali mleko krowie do swoich potrzeb i podają je dzieciom, to dlaczego kocie oseski mają pić ten ciężkostrawny produkt bez żadnych ulepszeń? Wystąpiłby o dotacje w urzędzie gminy, albo nawet unijne, kto wie. Założyłby małą przetwórnię mleczną, która okazałaby się super dochodową inwestycją i zapewniła mu dobrobyt do końca życia. Niestety surowe wymagania sanitarne przeszkodziły w realizacji tego doskonałego planu. Ilość opinii i zezwoleń potrzebnych do rozkręcenia mlecznego interesu definitywnie zniechęciła Pimpka. Inne gałęzie przemysłu spożywczego również wymagały spełnienia określonych wymogów BHP. Musiał więc zapomnieć o sławie potentata branży spożywczej. Nie miał zbyt wiele zapału jeśli chodzi o dopełnianie formalnych procedur. Trudności trudnościami, ale koci wizjoner nie mógł znieść również myśli, że musiałby chodzić w kombinezonie ochronnym, izolującym jego futro od żywności. Zamknął ślepia i wyobraził sobie siebie w dopasowanym uniformie zakrywającym całe wielkie ciało, z siateczkowym otworem na pyszczku. Zaśmiał się na ten widok pod wąsem. Pochylił się, aby pochłeptać trochę wody z sadzawki sąsiada.

Ogród znajdujący się za płotem posesji jego właścicieli wyróżniał się w okolicy tym, że miał oczko wodne. Ale nie tylko. Ogród był dziki, dobrze utrzymany, ale pełny gęstej bujnej roślinności, barwnych wonnych kwiatów i różnych ozdobnych traw doskonale wpływających na kocie trawienie. Nawet pomimo braku kocimiętki był ulubionym miejscem pobytu okolicznych kotów. Można w nim było pospać w wysokiej trawie z dala od ciekawskich spojrzeń. Można było w ustronnym miejscu zwrócić wyżutą przed chwilą trawę z sierścią lub po prostu poszwędać się w labiryncie ścieżek, pomiędzy krzewami i kępami innych roślin. Można było pouganiać się za muchami i innym latającym stworzeniem nie posiadającym żądeł i jadu. Można było skryć się przed natrętnym, śmierdzącym psem Policją, samym swoim widokiem zatruwającym życie każdemu kotu. W końcu można było zanurzyć pyszczek w chłodnej wodzie małego stawiku, z którym powiązana była instalacja nawadniająca całego ogrodu. Na działce jego właścicieli nie było tych wszystkich atrakcji i udogodnień. Był tam tylko starannie przystrzyżony pozbawiony wszelkich chwastów trawnik i piaskownica dla dzieci, w której Pimpkowi zdarzało się sikać, kiedy nikt nie patrzył. W porównaniu z ogrodem sąsiada jego teren nie był wymarzonym miejscem dla kota. Natomiast raj dla kotów miał jeszcze jedną, największą chyba zaletę. Sąsiad był miłośnikiem kotów, pozwalał im się włóczyć po zakątkach ogrodu, a nawet wystawiał czasem na tarasie jakieś smakowite kąski dla swoich czworonożnych gości. Gości i dla swojego kota Baryłki.

Pimpek odpłynąwszy daleko myślami i pijąc nieśpiesznie wodę, otworzył ślepia nie spodziewając się niczego niezwykłego. Jakież było jego zdziwienie, kiedy w wodzie, na przeciwległym brzegu oczka wodnego, zauważył odbijającą się drugą parę oczu. Zdumiony podniósł łeb i spojrzał na właściciela tychże. Widział go po raz pierwszy, lecz natychmiast poczuł do niego sympatię. Nieznajomy był tak jak on grubym kotem, a takie zwykle budziły jego zaufanie. No cóż, Pimpek był dość przebiegły jeśli chodzi o kwestie biznesowe, ale całkowicie nie znał się na kocich charakterach. Może dlatego żaden jego biznesowy pomysł nie doszedł jeszcze do skutku, bo zbytnio ufał wspólnikom. Inna sprawa, że był zbyt leniwy i brakowało mu konsekwencji żeby doprowadzić jakiś projekt do końca.

Ale przybysz o tym nie wiedział. Sam był prostolinijnym kotem. Pochodził ze wsi, wcale jednak nie onieśmielały go miejskie koty. Dziś był z siebie wyjątkowo zadowolony, bo przebył długą drogę, aby dotrzeć właśnie tutaj. Do Pimpka, o którym dowiedział się od dachowców zaraz po przybyciu do wielkiego miasta. Trzeba przyznać, że mimo całej swojej naiwności Pimpek cieszył się poważaniem innych kotów i uchodził za jednego z bardziej zaradnych i pomysłowych futrzaków.
- Heniek - wyseplenił nieznajomy, teraz dopiero Pimpek zauważył, że brak mu jednego zęba.
- Bardzo mi miło. Mam na imię Pimpek. Co cię sprowadza w naszą okolicę?
Heniek przyglądał się bacznie Pimpkowi. To miał być ten kot przez wielkie K? Wyglądał zupełnie normalnie. Miał bardziej lśniące futro i pełne uzębienie w przeciwieństwie do Heńka. Ale Heniek też do niedawna mógł się pochwalić kompletem zębów. Dopiero w wyniku konfrontacji z mieszczuchami doznał uszczerbku w uzębieniu. Niektóre koty nie lubią obcych kręcących się po ich terytorium. Ale Heniek nie przybył do miasta, aby szukać rozróby. Miał bardzo konkretny cel. Szukał dochodowego zajęcia, bo miał na wsi do utrzymania liczną rodzinę, żonę i siedmioro kociąt. Spodziewali się sporej gromadki, bo w rodzinie jego żony zdarzały się już liczne mioty. Sama miała czworo rodzeństwa. Ale siódemka maluchów zaskoczyła ich całkowicie. Zwykle w kocich rodzinach przychodzą na świat 2-3 kociaki. Sześcioro stanowi ogromny wyjątek, ale siedmioro? Wszystkie zdrowe, dorodne i głodne. No właśnie, nie lada sztuka było utrzymać tak liczną rodzinę. Ale nie było wyjścia.
- Roboty szukam. Słyszałem, że możesz coś załatwić. – No tak. Pimpek nie miał dotąd szczęścia do własnych interesów, ale pośrednikiem był najlepszym. Był znanym w okolicy kotem i nic nie działo się bez jego wiedzy. Wiedział z kim trzeba pogadać, żeby coś załatwić. A inni wiedzieli, że warto pogadać z nim.

Spotkaniu tych dwóch kotów nad sadzawką przyglądał się Baryłka. Leżał na zacienionym tarasie, aby nie przegapić momentu, kiedy pan wystawi mu miskę pełną kociej karmy. Nie przypadkiem słyszał rozmowę tych dwóch. Łypał jednym okiem i w jego głowie wszystko zaczęło się układać jedną całość. Był sprytnym kocurem, umiał dobrze kombinować. Wiedział o pragmatycznych marzeniach Pimpka, o jego umiłowaniu do luksusu. Sam miał konkretne pragnienie, a teraz ten wiejski kocur. Ich trzech łączył wspólny cel, choć pobudki mieli zgoła różne. Wszyscy potrzebowali funduszy. Może więc ich obecność w tym samym miejscu, o tym samym czasie nie była przypadkiem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz