-->

22 lip 2010

W cieniu tarasu

Przeszklone drzwi skrzypnęły głośno. Właściciel Baryłki zniknął w głębi mieszkania, a na zniszczonej podłodze tarasu przy samych schodkach, którymi schodziło się do ogrodu, stały dwie pełne kociej karmy miski. Barry spokojnie zaczął konsumować zawartość jednej z nich. Drugą natychmiast zaanektowały sobie dwa pozostałe koty. Pimpek był miłośnikiem wyszukanego jedzenia, ale nie pogardził też kocią konserwą. Tym razem jednak nie konsumował z tym samym zapałem co zwykle. Po pierwsze niespełna dwie godziny temu wrąbał smakowite kawałki świeżej wołowiny, które prosto od rzeźnika przyniosła jego pani. Po drugie jego nowopoznany znajomy bardziej potrzebował tego żarcia. Nie wyglądał co prawda na zabiedzonego, ale miał za sobą długą i męczącą drogę. Pimpek pomyślał, że nie chciałby być na miejscu Heńka. Widać, że dotąd wiejski kocur żył sobie całkiem nieźle. Ale po powiększeniu rodziny musiał chyba zmienić priorytety. Rany!!! Siedmiu smarkaczy! Pimpek nie mógł tego ogarnąć swoim kocim umysłem. Jak to wykarmić? Musiał na pewno Heniek mocno zacisnąć pasa. Pimpek odsunął się z lekka robiąc Heńkowi miejsce przy misce. Wyobraźnia znowu zaczęła pracować. Zobaczył siedem małych puchatych kulek kłębiących się jedna na drugiej. Kociaki kotłowały się miedzy sobą, łapały się za łapy, ganiały swoje ogony, skubały wąsy. Ale nagle coś jeszcze ukazało się w tym bezładnym kłębowisku. Spomiędzy łap, łebków i ogonów wyłoniła się jeszcze jedna kończyna, tym razem dorosłego kota. Przez chwilę widać było oko, następnie nos i przez moment cała głowę. To była matka kociąt. Znikała to znów pojawiała się pomiędzy ruchliwą masą swoich dzieci, tak jakby usiłowała wydobyć się z jakiejś toni. Tak, ona tonęła! Pimpek przerażony chciał skoczyć jej na pomoc, ale w porę ocknął się. O rety! Nie chciałby być na miejscu Heńka, nigdy w życiu!

Heniek przełknął ostatnie kęsy kociego żarcia. Rzadko trafiały mu się takie rarytasy, ostatnio żywił się tym co znalazł na śmietniku. Swoją drogą ludzie wyrzucają tyle dobrego jedzenia. W rodzinnych stronach też dostawał raczej resztki z pańskiego stołu, choć zdarzały się i bardziej wykwintne posiłki. Zresztą nie ma co narzekać, większość jego sąsiadów musiała się uganiać za myszami, żeby wrzucić coś na ząb. A nie tak łatwo teraz na wsi o myszy. Te kilkanaście sztuk co dzień pojawiających się w stodole nie zaspokoi potrzeb tylu kotów żyjących w gospodarstwie. Dlatego też udał się do miasta, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Teraz póki maluchy żywią się mlekiem mamy jakoś przetrwają, ale za dwa miesiące nie będzie już tak różowo.

Baryłka także kończył już wylizywać swoją miskę. Pimpek i Heniek dokonywali właśnie poobiedniej toalety. Przyjemna odprężająca rutynową czynność. Można oddać się rozmyślaniom lub wręcz przeciwnie nie myśleć o niczym. Barry nie miał ochoty siedzieć tu z tymi dwoma, ale jego pan zatrzasnął drzwi tarasu. Musiałby zawołać, żeby mu otworzono, a nie miał ochoty otwierać pyska. Nowy usłyszałby jego cienkie miau, a Barry nie był na to jeszcze gotowy. Jego pan zapewne w tej chwili pogrążył się w pracy. Zwykle zamykał się wtedy w swojej pracowni. Tam, w towarzystwie książek, stosów papierzysk, farb, kredek i ołówków oddawał się swojej pasji, która również była jego źródłem utrzymania. Jego właściciel był rysownikiem. Miał niezwykły talent plastyczny. Zwykle zajmował się ilustrowaniem książek dla dzieci, ale ostatnio dostał szalenie ciekawe zlecenie na projekt opakowania pierożków z mąki razowej. Szkoda, że nie chodziło o etykietę na puszkę kociej karmy. Rysunek jego pana na kocim jedzeniu to byłoby coś.

Trzy grube koty rozwalone na tarasie z lubością lizały swoje futra i sprawiały wrażenie jakby upał wcale im nie dokuczał. Inaczej było z Policją, która właśnie zażywała kąpieli ganiając za zraszaczem podlewającym sąsiedni trawnik. Co za durna psica, pomyślał Baryłka. Postanowił podroczyć się z psem sąsiada. Zeskoczył z tarasu, wyprężył grzbiet i dostojnym krokiem przeparadował wzdłuż ogrodzenia tuż przed nosem Policji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz