-->

20 lip 2010

Pimpek i Barry

Obserwujące go oczy osadzone były w długiej głowie o krótkim, spiczastym pysku znajdującym się na końcu dobrze wygrzbieconego, wrzecionowatego ciała. Tak, to był on, tuńczyk błękitnopłetwy. Dorodny osobnik tego zagrożonego wyginięciem gatunku pływał tuż przed jego nosem i łypał na niego raz jednym, raz drugim okiem. Pimpek w jednym momencie cały się zaślinił. Żeby tak chapnąć i mlasnąć… Ehhh. Jego marzeniem było skosztować tej szlachetnej ryby. Kawałek soczystego smakowitego mięsa, a nie jakaś sieczka w sosie własnym z puszki.



Pimpek marzył o luksusowym życiu. Miłośnik polędwicy wieprzowej, nie pogardził kawałkiem łososia czy tłustego węgorza. Ale czasem musiał się zadowolić zwykłą gotową karma dla kotów. Wówczas jego duma cierpiała, ale cóż, jeść coś trzeba. Jego marzeniem było raz w życiu spróbować tuńczyka, tego najdroższego na świecie rybnego przysmaku. To marzenie spędzało mu sen z powiek. A teraz tuńczyk błękitnopłetwy zerkał na niego ciekawie. Ciekawie, a może z nutą ironii? O nie, tego było za wiele. Pimpek naprężył swoje grube cielsko do skoku i dał susa wprost na obiekt swoich westchnień, prosto do wody.

Był cały mokry i… wściekły. O kocia naiwności! Przecież to było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Siedział obok sztucznego oczka wodnego znajdującego się w ogrodzie sąsiadów. Jak zwykle zasnął na rabacie tuż obok stawiku i dał się ponieść sennym marzeniom. Jak zwykle, bo nie pierwszy raz otrzepywał swoje posklejane wodą mokre futro. To nie może trwać dłużej. Postanowił, że zrobi coś, aby zrealizować swoje największe marzenie. No właśnie, tylko co? Na razie nie miał pomysłu. Jednego był pewien, że nie może się więcej narażać na pogardliwe spojrzenie kocich oczu, które właśnie bacznie mu się przyglądały.

Barry nie mówił wiele. Nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie, nieraz gryzł się w język, powstrzymując się przed wyrażaniem jakiejś opinii. Niestety natura obdarzając go wielkim ciałem poskąpiła mu przyjemnego w brzmieniu głosu. Piszczał i skrzeczał, co nie wywoływało nawet specjalnej dezaprobaty otoczenia, ale wprawiało go w kompleksy. Marzył o barytonie, o głębokim dostojnym miaau i wibrującym mrrrr. Naprawdę nazywał się Baryłka. Imię to bardzo do niego pasowało, ale do właściciela nieskazitelnego barytonu już nie. Wolał więc, kiedy wołano na niego Barry, tak jakby zmiana imienia miała w jakiś magiczny sposób wpłynąć na brzmienie jego głosu. Słyszał kiedyś o pewnej klinice dla zwierząt, gdzie stosowano unikalną terapię strun głosowych, tak aby wydawały piękne brzmienie. Marzył o pobycie w tej renomowanej placówce i turnusie w ośrodku rehabilitacyjnym dla kotów po operacji krtani. Skąd tylko wziąć środki na tak drogą i elitarna lecznicę?

Wpatrywał się w Pimpka, który przed chwilą po raz kolejny w tym miesiącu wykąpał się w stawiku jego pana. Miał ochotę skomentować głośno i uszczypliwie jego wyczyn, ale jak to miał w zwyczaju powstrzymał się, bo miał wrażenie, że słowa wypowiedziane cienkim i piskliwym głosem stracą swój impet i znaczenie. Chciał ośmieszyć Pimpka, a nie sam stać się pośmiewiskiem. Tymczasem Pimpek docenił milczenie towarzysza i nawet poczytał mu to za przyjacielski gest, choć trudno było nazwać tych dwóch przyjaciółmi.

Ale wkrótce ich relacje międzykocie miały ulec zmianie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz